sobota, 25 lipca 2015

Moje włosy - czyli jak je pielęgnuje, jakich produktów używam na co dzień i dlaczego nie chodzę do fryzjera CZ. I


         Po długich próbach napisania drugiego posta, wreszcie znalazłam czas, aby się za niego wziąć. Niestety takie uroki czerwcowych egzaminów i wakacyjnej pracy.  Zacznę od początku mojej włosowej historii, a więc zapraszam do lektury :-)

Długie włosy, bo prawie do pasa - przy wzroście 180 cm- mam od wielu lat. Jednak nie zawsze tak było. Na samym początku szkoły podstawowej zapragnęłam krótkiej fryzury, gdyż takową posiadała moja młodsza siostra cioteczna. Na całe szczęście nie zgodziła się na to moja mama, co było dla mnie na tamtą chwilę niezrozumiałe, jednak muszę zaznaczyć, że nie miałam wtedy jeszcze świadomości dotyczącej posiadania długich włosów i korzyści z tego faktu płynących.

Minęły czasy szkoły podstawowej, nadeszło gimnazjum i trach! Zapragnęłam zmian, z uwagi na zbliżający się bal gimnazjalny. Udałam się do sprawdzonej fryzjerki mamy i była to moja tak na prawdę pierwsza wizyta u fryzjera, która skończyła się prostą, klasyczną grzywką, którą sobie wtedy wymarzyłam. Nie wyglądałam źle, możnaby nawet stwierdzić, że na tamtym etapie życia fryzura ta mi całkiem pasowała - nie sądziłam jednak, że pomimo swojej prostoty będzie fryzurą dosyć wymagającą. Wiecie - grzywka, aby zachowała swoją formę, musi być często podcinana - chyba nikt nie lubi jak włosy lecą do oczu. Drugą wadą było to, że szybko mi się przetłuszczała.

Na drugą wizytę ( już w innym zakładzie fryzjerskim, o zgrozo! ) wybrałam się po około 3 tygodniach. Nie pamiętam niestety co mnie podkusiło do wypróbowania sił fryzjera, który poleciła mi wtedy koleżanka. Oczekiwałam jedynie podcięcia grzywki - skończyło się prawie półtorej godzinną wizytą, podczas której grzywka owszem - została podcięta, ale nie było absolutnie mowy o tym, aby było wykonane to prosto. Za namową, zgodziłam się również na podcięcie włosów na całej długości. Przecież 2-3 cm nie zaszkodzi włosom, a jedynie je dotleni, prawda? Niestety skończyło się na około 10 cm. Nie jestem w stanie zrozumieć, jakim prawem fryzjer obcina mi (tak, obcina, bo to nie można nazwać "podcięciem") włosy bez mojej zgody. Zgodę wyraziłam, owszem - na 3 cm!
Po całej operacji "podcinania jedynie grzywki" szanowny Pan Fryzjer stwierdził, że za trzy, cztery dni wszystko będzie ok. Wtedy właśnie zrozumiałam co się stało. z włosami sięgającymi lekko za wysokość ramion i z krzywą grzywką udałam się do domu.

Nie muszę chyba pisać jaka była reakcja mojej mamy... No ale, jak to mówi stare przysłowie, które powiedziała mi kiedyś pewna mądra osoba: jakby człowiek wiedział, że upadnie, to by usiadł. Był to moment, w którym postanowiłam, że nie pójdę nigdy więcej do fryzjera w celu ich skracania, podcinania, generalnie jakiegokolwiek cięcia. Dziś jedynie udaje się do salonu fryzjerskiego w celu upięcia eleganckiej fryzury na większe wyjście, np. wesele - i powiem szczerze - wyszło mi to na dobre! Zresztą zobaczcie sami.







       Idealnie może nie jest, ale jestem na prawdę na ten moment zadowolona, choć muszę przyznać, że ostatnimi czasy straciłam połowę moich włosów. Nie wiem czym było to spowodowane - być może stresem związanym z egzaminami, brakiem witamin, czy wystarczającej ilości warzyw i owoców w diecie. Nie mialam też za wiele czasu na ich pielęgnację.

Jak widzicie, końcówki są nierównej dlugości i nie zachwycają odżywieniem. Są przesuszone i rozdwojone, wypłowiały. Jednak wszystko idzie w dobrym kierunku- miesiąc temu je podcięłam ( a właściwie moja mama to zrobila, ja sama nie mam takich zdolności :) ), jem w miarę zdrowo i co ważne zaopatrzyłam się w witaminy ze skrzypem. Widzę poprawę, a może po prostu widzę, co chcę widzieć -  myślę, że doskonale wiecie jak to jest dostrzegać rzeczy, których bardzo chcemy :) Włosy zyskały lekko na grubości - naturalnie są one cienkie, ale gęste. Czuję też, jakby stały się bardziej dociążone.




    Mam nadzieję, że się nie znudziłyście moimi lamentami o nieokrzesanym fryzjerze i zostaniecie jeszcze na chwilę, aby zobaczyć, czego używam do pielęgnacji :-)

Moją codzienną rutyną, jest niestety mycie każdego dnia głowy, gdyż mam tendencję do dużego przetłuszczania się skóry jej powierzchni. Nie ma mowy o myciu nawet co dwa dni. Nie wydawaloby się w tym nic dziwnego, przecież niektórzy myją głowę codziennie i nie ma w tym żadnego problemu. Zrozumieją mnie osoby, które tak jak ja, są posiadaczami długiej czupryny. Samo mycie nie jest dla mnie jeszcze najgorsze, a suszenie. Robię to dzień w dzień, każdego wieczoru, gdyż nie ma mowy o tym aby moje włosy wyschły samoistnie przez noc - gdy tego nie zrobię, budzę się ze splątanymi, tłustymi już włosami, ktore w żaden sposób nie dają się ujarzmić. Oczywiście, jest jedno wyjście- myć szybciej i czekać aż wyschną same - jednak całkowite schnięcie moich rozpuszczonych włosow przy sprzyjających warunkach trwa średnio 2 godziny. Ubolewam, gdy je suszę, bo wiem jak bardzo na tym cierpią. Jest to zatem niemożliwe, gdy wracamy do domu późno i marzymy jedynie o szybkiej kolacji, kąpieli i pójściu spać.

Jak sobie z tym radzę, aby moje włosy nie odczuwały aż tak codziennego mycia i suszenia?

Po każdym myciu używam odżywek w sprayu (aktualnie jest to Schwarzkopf z serii Essence Ultime lub BC w wersji czerwonej lub niebieskiej). Na końcówki używam sporadycznie uniwersalnego olejku z owocem granatu z Rossmana, o którym napiszę w drugiej części posta. Ważne są dla mnie również akcesoria, z jakich korzystam. Od ponad roku towarzyszy mi sławny Tangle Teezer, jednak planuję przerzucić się na grzebień.

To by było na tyle jeśli chodzi o moje włosowe początki. Chcecie poczytać więcej o kosmetykach, jakich używam do pielęgnacji włosów? Zapraszam na drugą część posta :)